Polskie nocne mary

 

 

 Pewien Pedant, wzrostu słusznego, choć szlachcic chudawy - a przy tym sarmata, co to nie lubił zagranicy -  oczu od ksiąg odwrócić nie mógł i bez ustanku ślęczał nad woluminami w domowej książnicy. 

Razu jednego noc nadeszła i zastała go znowu ze świecą przy czytaniu. Noc, nie bacząc nań, jak zwykle czarną zasłonę spuściła ponad pola, ponad lasy, przypięła  księżyc ozdobnie na nieboskłonie na kształt srebrnego sierpa, a gwiazdy same się rozsypały jak iskierki z płonącego drewienka. Szlachcicowi Pedantowi oczy też zapłonęły dziwnym blaskiem,  kiedy wczytywał się w poezyje, dramaty i historyczne kroniki,  ale też i  miłosne epigramiki. O Jejmości samej w łożu całkiem był zapomniał.

A dwór spał. Okna zamknęły koronkowe powieki, mgła ześlizgnęła się zgrabnie z dachowych gontów i zaczęła otulać ściany i podwórzec na nocne odpoczywanie.  Zegary jeden po drugim biły o północku - biły raz, biły dwa, biły już trzy razy - a Pedant jakby odszedł z tego świata tak pogrążony był w czytaniu. Już kury rozciągały skrzydła na pianie w kurnikach, rade porannemu przesileniu naprężały pazury, otwierały dzioby i czesały pióry. Gotowały się  aby ogłosić zwinięcie czarnego płaszcza nocy bez opóźnienia z dworskiego krużganka  i chucznie celebrować głośnym kukuryku nadejście różanego poranka.

Wtem raptownie, jeszcze w mrokach nocy, stuknięcie w szybkę wypełnionej księgami komory  przebudziło z lubych przemyśliwań  szlachcica Pedanta. Księga ześlizgnęła mu się z ręki, fizjonomia zbladła, księga bezwolnie na podłogę spadła, a z ust wyrwało -Dla Boga! Kim Waćpanna?

 Do okna podbiegł przyjrzeć się uroczej twarzy, złocistym puklom, ustom w czerwieni, niczym mak je barwiłźrenicom zgoła bardzo ciemnym i płonących ognikami, które przeszyły mu serce lodowatą szpicą,  a mimo że nagły spazm ukłucia przeminął, ciągle  nieznany ból go trawił.

Wtedy usłyszał słowa, którym oprzeć się już nie mógł, a nawet z dawna ich oczekiwał, bo drżał i szeptem sam siebie zapytywał -Czyżby ona? Tymczasem twarz za oknem wydawała się pulsować, to się oddalać, to w zbliżaniu folgować, a jej welwetowy głos szeptał -Jam na drodze zgubiona, niech Waćpan okno otworzy, niech Waćpan okno otworzy, wicher się nade mną sroży, przyjdę się trochę ogrzać, bo konie kare poniosły, niech Waćpan okno otworzy.

Serce Pedanta biło jako kościelne dzwony –„to ona?, kim ona ?” - w myślach powtarzał zdumiony. Sięgnął palcem aby podważyć zaczepkę uchwytu i już prawie ją oswobodził, gdy nagłe skrzypnięcie podwoi i głos rozeźlonej małżonki mu w tym przeszkodził -Mężu, bez mała poranek, czas do łoża. Pani Pedantowa, niewiasta odrobinę przy tuszy ale ciągle pełna wdzięku i urody, spłoneła gniewem.  Pedant skurczył się w sobie i wydusił  już idę.

Drzwi się zamknęły z trzaskiem i usłyszał jak Jejmość otwarła drugie drzwi w alkowie. Ciężki chłód przeszedł mu z piersi, po plecach, aż do kostek, a  pot spłynął kroplami po głowie. Spojrzał w puste okno. Wiatr ciągle je smagał gałęzią jabłoni. Uchem łowił czyjś śmiech i płacz za oknem na błoni, jakby skrzypiec granie i pląsy, później galop koni.

Wiatr ciągle świszczał liśćmi drzew się na podwórzu bawił.  Pedant się wzdrygał, ale dłoń wyciągnął po księgę w skórzanej oprawie, lecz jej unieść nie mógł i na podłodze zostawił. Zrobił znak krzyża, sen mara, Bóg wiara, mruknął zatrwożony, zdmuchnął świecę i prędko udał się do żony.

 

 

AgnieszkaS